poniedziałek, 31 marca 2008

Sognefjord

Jak już wcześniej wspominałam Wielkanoc w Norwegii wygląda inaczej niż w Polsce. To przede wszystkim "hiking" i "travelling" (przepraszam za użycie angielskich słów ale polskie po prostu nie pasują). Wraz ze znajomymi i to sporą grupką liczącą aż 20 osób ( z takich państw jak Francja, Węgry, Pakistan, Włochy, Polska i Anglia) wyruszyliśmy w daleką podróż na Sognefjord (drugi pod względem głębokości i długości fiord na świecie). Podróż to przede wszystkim niesamowite widoki, długie tunele (najdłuższy miał około 25km!!!) i promy z jednego brzegu na drugi.

Pierwsza przerwa w podróży...

(Niestety nie mamy ani jednego zdjęcie na którym byliby wszyscy uczestnicy wycieczki!)W Norwegii promy to jeden z podstawowych środków komunikacji. Droga nagle się urywa i żeby jechać dalej trzeba płynąć promem na drugi brzeg (oczywiście tutaj nic nie ma za darmo, za przejazd w jedną stronę trzeba zapłacić za około 100zł za samochód).

Gdy samochody wjadą już na pokład promu od razu można rozpoznać turystów. Wszyscy Norwegowie wysiadają ze swoich pojazdów i kierują się do restauracji na dolnym pokładzie...turyści - tacy jak my biegną na najwyższy poziom zachwycają się krajobrazem i robią zdjęcia;) (wciąż nie potrafię zrozumieć jak można przywyknąć do takich widoków).

W końcu po ponad 4 godzinach dojechaliśmy...
miejsce jak z bajki a niebo w przeróżnych kolorach...


Fenomen Hytte
Hytte po angielsku cabin to domki/chatki. Są różne standardy hytte od takich w których nic nie ma oprócz miejsc do spania i toalety do takich o lepszym standardzie z sauną,jacuzzi, dvd, tv itd. Hytte są bardzo popularne w Norwegii, każdy tutaj ma swoją hytte i na weekendy/święta odwiedza ją wraz z rodziną. Hytte są wszędzie... gdy podczas górkich wypraw okazuję się, że zapada zmierzch i trzeba szukać schronienia bo do domu daleko na pewno gdzieś za rogiem jest hytte. Jako że Norwegowie to bardzo uczciwi ludzie (Polacy często używają innego określenia na tę cechę mianowicie "naiwność" jednak po dłuższym pobycie i nasi rodacy zaczynają czuć się komfortowo w takich warunkach i nie dość że akceptują reguły to jeszcze się im podporządkowują ) opłata za nocleg wygląda następująco: wypełniamy formularz w którym piszemy ilość osób nocujących w chatce, podajemy numer karty kredytowej bądź wrzucamy pieniądze do skrzyneczki, właściciele wierzą nam na słowo a my cieszymy się z miejsca do spania :D
Inaczej sprawa wygląda z lepszymi hytte. Takie trzeba rezerwować a właściciele już nie są tacy ufni - doświadczyliśmy tego pod koniec pobytu...(ale o tym później). Wyjazd był spontaniczny i tanich wolnych cabin po prostu nie było zostaliśmy zmuszeni do wynajęcia droższych - zdecydowanie nie na studencką kieszeń. Francuzi znaleźli na to sposób ale może zostanie to tajemnicą...;)
Nasza grupa była spora dlatego też rozlokowano nas w dwóch hytte. Obie leżały na wzgórzu przy samych fiordach i posiadały tarasy nad samym morzem. Dodatkowo kominek, jacuzzi i sauna.
śniadania każdy jadł w swojej przydzielonej chatce ale obiady/kolacje i wieczory spędzaliśmy wszyscy razem.
Gdy w końcu rozlokowaliśmy się przyszedł czas na kolację i później saunę i jacuzzi. Pierwszy raz zakosztowałam "śnieżnej kąpieli" po pobycie w saunie...muszę przyznać, że fantastyczne uczucie i naprawdę wcale nie czuje się zimna!
Widok z góry na naszą hytte...

Dzień 2:
Przez cała noc zapomniałam gdzie jestem i gdy wstałam z łóżka, popatrzyłam przez okno musiałam się parę razy uszczypnąć żeby uwierzyć gdzie jestem...

Widok z tarasu...



Widok z okna:Wspólne śniadanie
(może przedstawię...od lewej Katalin (Węgry), Maciek (Polska), ja, Ania (Polska), Ramon (Meksyk). Do kompletu brakuje Elby i Juana Carlosa też z Meksyku (siedzieli w saunie).



Herbatka na tarasie...
i tzw. głupawka...
Po śniadaniu i kontemplacji na tarasie wyruszamy wgłąb fiordów i zobaczyć lodowiec. Niestety czarne chmury zawisły nad nasza wycieczką okazało się że w jednym z samochodów wysiadła elektryczność. Dwie osoby poświęcają się i zostają na miejscu probując dodzwonić się do wypożyczalni samochodów (przypomnę jeszcze raz...w okresie świąt wszystko! naprawdę wszystko jest zamknięte).

Droga do lodowca
... nagle się skończyła - jedna wielka zaspa i koniec! Nie wiem czy komuś nie chciało się odśnieżać czy pod śniegiem drogi tak naprawdę nie było ale dalszą trasę przebyliśmy już na piechotę.


Pierre pokazuje nam gdzie jest lodowiec...
Zbliżenie na lodowiec...
Zdjęcie nie oddaje prawdziwego błękitu lodowca...a szkoda...coś pięknego!
Sophie, która studiuje geografię tłumaczyła, że lodowiec nie jest stałym elementem krajobrazu - ciągle się zmienia. Jego ruchy i kształty zależą od dostępu do wody.... nasz lodowiec z jej braku był nie za duży ale za to bardzo wysoki.
W końcu dotarliśmy do podnóża lodowca dalej bez profesjonalnego sprzętu nie można było iść. Dodatkowo co chwile spadały małe lawiny.
(od prawej Johan, Etienne, Pouline, Pierr, Ja, Ania, Ramon i Sophie -zdecydowana większość z Francji)
Przy lodowcu małe barbecue. W Norwegii bardzo popularne są tzw. pocket grill. Nie wiem czy kiedykolwiek ktoś z czytających spotkał się z tym "urządzeniem" jeśli nie gorąco polecam. Wystarczy otworzyć opakowanie podpalić kawałek wystającego papieru i gotowe! Papier podpali węgiel, który pali się przez dwie godziny!

Po wyczerpującej wycieczce wspólne gotowanie..spaghetti z łososiem w sosie śmietanowym.
Znowu sauna, jacuzzi i pogaduchy. Nie dość że mieszkaliśmy w jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi to jakby tego było za mało w nocy była pełnia księżyca.





Pełnia księżyca i międzynarodowe towarzystwo mieszanka wybuchowa...
Zadanie tego wieczoru...Zaśpiewać hymn narodowy i nauczyć go innych. Tutaj ja śpiewam Polski, później był francuski i węgierski. Muszę przyznać że najłatwiej poszło z francuskim - brzmi jakoś podobnie do naszego ;) wysiadł prąd... mamy świeczki i kominek :D
Dzień 3:
Dzień wyjazdu i tzw inspekcji. Pierwszego dnia zapłaciliśmy depozyt za nasze cabiny i żeby odzyskać pieniądze musieliśmy spełnić parę dziwnych wymagań min. :
- nie przekroczyć dziennego zużycia wody
- nie przekroczyć dziennego zużycia energii
- posprzątać hytte (poodkurzać, umyć łazienkę wannę, pozamiatać, umyć okna ;)
Kiedy właściciele przyszli sprawdzić domki nie mogłam uwierzyć własnym oczom...zaglądali wszędzie nawet do toalety, sprawdzali palcem kurze... po prostu ridiculous!
Na dodatek przez pół godziny zarzucano nam, że ukradliśmy patelnię! Po czym Szanownemu Panu przypomniało się, że dwa tygodnie temu zabrał ją do siebie, bo była zepsuta. Później oskarżono nas o rozbicie 6 kubków, których w ogóle nie było wcześniej... Tak czy inaczej, niestety, musieliśmy dopłacić sporą sumę pieniędzy. Humor się popsuł, ale w końcu ruszyliśmy w drogę powrotną...

Okolice Sognefjord

Jedno z miasteczek..
Trochę architektury...





i my...


Droga powrotna wzdłuż fiordu....

W samochodzie spędziliśmy znacznie więcej czasu niż w drodze do Sognefjord. Podróż trwała ponad 6 godzin....

dodatkowo spedzilismy 2 godziny w kolejce na prom !!Ostatnie widoki na fiord....

Później były już tylko tunele, ciemność i w końcu Bergen. Gdy tylko wróciliśmy chcieliśmy wracać....
Następna wycieczka... kto wie? :)

czwartek, 20 marca 2008

Løvstakken

Norwegia nie jest krajem katolickim. Większość Norwegów nie wyznaje żadnej wiary albo należy do kościoła Norweskiego (nie mam pojęcia co to jest dokładnie) jednak nie przeszkadza im to w świętowaniu Wielkanocy. Mają prawie dwa tygodnie wolnego i na tym się nie kończy... przez tydzień zamknięte są wszystkie sklepy a alkohol sprzedawany był w ostatni dzień tylko do godziny 15 ;) Także w okresie świątecznym wszyscy erasmusowcy wyjeżdżają albo do domów albo na wycieczki. Fantoft jest prawie pusty i bardzo cichy - dziwne to uczucie ;) Oczywiście czas wielkanocny to również sporo nauki ale przy dobrej organizacji czasu można pozwolić sobie na wyjazdy. Już jutro jedziemy wraz z sporą grupą (około 20 osób) nad fiord. Jeden z największych fiordów w Norwegii! Fotorelacja po przyjeździe a na razie parę zdjęć z Løvstakken Expedition 2008 czyli jak to udało się nam wejść na 1 z 6 gór otaczających Bergen. Było ciężko...przed samym szczytem zaczął wiać tak porywisty wiatr i śnieg, że ciężko było iść a co dopiero robić zdjęcia :) Ale górę mamy zaliczoną!

Løvstakken Expedition team!!!

Liny, skały, łańcuchy, zamarznięte jezioro, śnieg, błoto.... wszystko pod dostatkiem ;)
Już prawie szczyt... tutaj zaczął się początek końca świata ;) może na zdjęciach tego nie widać ale było przeraźliwie zimno i zdmuchiwało nas ze szczytu ;)

mission completed...

kanapki z nutellą, łyk wody i w drogę powrotną...
Dla tych widoków warto się trochę pomęczyć...